Zostawiam na mijanych polach zajmujące głowę myśli.
Chowam rękawiczki do kieszeni. Chłód dotyka moich dłoni.
Przez grubą warstwę lutowej szarości prześwituje przedwiosenne słońce.
Idę przed siebie.
P r z y g l ą d a m się miastu odbijającemu się w kroplach topiącego się śniegu.
Wielobarwne postaci przemieszczają się w sobie tylko znanych kierunkach. Rytm poruszających się jest szybki, nieznający chwili zatrzymania.
W dłoniach niosą teczki, walizki i torby, trzymają kierownice i ręce idących obok. Ktoś niesie bukiet żółtych tulipanów. Inna postać wyciera mokre od łez oczy chusteczką.
Drzewo stoi obok nieporuszone.
Zaglądam do miejsc, które lubię.
Rysuję je w pamięci. Zapamiętuję ścieżki światła wędrującego po ścianach, lustrach i twarzach.
Podglądam obce podwórka.
Przez otwarte okno słyszę odgłos roztrzaskującej się o podłogę szklanki. Bury kot miauczy.
Na ziemi leżą rozgniecione przez koła samochodu owoce.
Historie unoszą się w powietrzu jak zapach parzonej kawy.
Wieczorami zanurzam się w dźwiękach.
Jestem w nich. Płaczę. Uśmiecham się. Czuję szczęście.
Wtulam się w nie jak w ulubiony szary sweter.
Są jak zapisane kartki wyciągnięte z mojej szuflady. Bliskie, poruszające, ważne.
Smakują jak ukochana herbata, z każdym łykiem coraz bardziej.
Piękno domowych melodii wypełnia mnie całą.
Wracam zbyt szybko do mojego miasta.
Na powrót jestem postacią odbijającą się w przezroczystej kropli wody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz