środa, 3 grudnia 2014

droga do Gąsienicowej [cykl obrazki]





   (droga do Gąsienicowej)


   dolinami
   wspinamy się do nieba








Pierwszy obrazek. Dolina.


Miałam kilka lat, zamszowe ciemnozielone buty i głowę pełną wymyślonych górskich obrazków.
Pierwszomajowe święto Tatr znałam z opowieści. Mieściło się plecaku Taty, pachniało słońcem i ogórkami zawiniętymi w lnianą ściereczkę, choć zaczynała się wiosna, obchodzono je w rękawiczkach. 

Kiedy po raz pierwszy dotknęłam majowej doliny Chochołowskiej, poczułam się tak jakbym chodziła po krawędzi nieba. 
Słońce i cień wyznaczały granicę przedwiośnia i zimy. 
Zatopiona w słońcu polana była fioletowa od rozkwitających krokusów. 
Wyżej były tylko białe, wystające ponad niebo wierzchołki. Wyśnione.

Zdobywając pierwszą górę, Grzesia, czułam się jak zdobywca K-2. Na chwałę tego wejścia duży kamień przed chochołowskim schroniskiem nazwałam wspólnie ze współtowarzyszkami wspinaczki nazwą najwyższego do wyobrażenia szczytu.  


Po mojej pierwszej górskiej historii, wydarzały się następne.
Biegnąc przed siebie kolejnymi szlakami, myślami zawsze byłam na ośnieżonych szczytach. 

Przeszłam długą drogę, nim odkryłam, że piękno jest w dolinach.









Białoniebieską drogę do Gąsienicowej przeszłam w listopadzie minionego roku.

Za Kasprowym błękit walczył z chmurami. Goryczkowa i Kondratowa tonęły w niezliczonej ilości białych płatków rozsypywanych przez śnieżną burzę. Na ławce przed schroniskiem na Hali Kondratowej nie zostały już z pewnością żadne ślady po kubkach gorącej słodkiej herbaty, którą piłyśmy przed trzema godzinami. 


Niebo otworzyło się nad Gąsienicową.
Chowałam zachłannie obrazy pod powiekami.




2 komentarze: