Zapisują. Mniej lub bardziej czytelnym pismem.
Wpływają.
Zawiązują liny. Port.
Wpadają.
Plączą się. Płatki śniegu we włosach.
Oddycham nimi.
Prześwitują przeze mnie.
Jestem w nich.
Jestem przezroczysta.
Noszę w sobie zeszyty.
Fenkuł z obrazka
fenkuł
2 łyżki sklarowanego masła
50 ml białego wina
łyżeczka cukru
szczypta soli morskiej z dodatkiem kwiatów lawendy
garść bazylii
garść kolendry
garść mięty
kilka orzeszków piniowych
szczypta soli morskiej
szczypta czarnego pieprzu
Odcinam zewnętrzne liście fenkułu. Obieram łykowatą, zewnętrzną część liści.
Zieloną nać odcinam i zostawiam.
Fenkuł kroję pionowo na 4-6 części. Na patelni rozgrzewam masło i smażę powoli cząstki fenkułu przez 15 minut. W tym czasie solę je i obracam kilka razy. Następnie zalewam je winem i duszę, aż wino odparuje.
Przekładam fenkuł do ceramicznego naczynia, posypuję cukrem i wkładam do nagrzanego do 190 stopni C piekarnika i piekę do czasu aż fenkuł się przyrumieni, a cukier lekko skarmelizuje.
Orzeszki piniowe prażę na patelni. Ucieram je w moździerzu razem z ziołami i odrobiną soli oraz świeżo zmielonego pieprzu.
Cząstki fenkułu układam na plamie zielonego sosu i posypuję nacią. Jak na obrazku.
Gdzieś na polach pomiędzy Warszawą a Krakowem, jadąc spóźnionym pociągiem, trzymałam w dłoniach Magazyn Smak. Wydawało mi się w tamtej chwili, że zimowy piknik z kart Magazynu (jakich kart - papier Munken, na którym Magazyn został wydrukowany jest bowiem piękny) i śnieg, który prószył za oknem są ostatnią białą odsłoną przedwiośnia.
Moje oczy łowiły zieleń. Strona 133. Fenkuł z kopenhaskiej restauracji Manfreds & Vin.
Fotografia zapisała się w mojej pamięci. Zielona plama.
Niecierpliwie czekam zielonej wiosny.
Widziałam już pierwsze pąki zawiązane na drzewie. Przykrył je śnieg. Ściął mróz.
Pomiędzy pisaniem w niedzielne popołudnie odtworzyłam zapisany w pamięci obrazek.
Oparłam się częściowo na przepisie Agnieszki i Marcina Kręglickich z książki "W kuchni u Kręglickich" na fenkuł powoli smażony na sklarowanym maśle. Resztę podpowiedziała wyobraźnia.
Ślizgające się po zapisywanych słowach promienie słońca, sprawiły, że gdy wyjęłam fenkuł z piekarnika za oknem stawał się niebieski zmierzch.
Nie byłabym w stanie utrzymać w sobie duchowo zapisanych zeszytów.
OdpowiedzUsuńPS Czekam na pewne różane róże:)